top of page

Papua Nowa Gwinea - 2008r.

Najpierw wpadła mi do rąk książka Kathy Golski „Pod opieką przodków”, która mnie natchnęła – zapachniało mi egzotyką, poczułam dreszczyk emocji. Pomyślałam, że to kraj dla mnie i muszę tam pojechać.

 

To wyprawa, do której przygotowywałam się najdłużej, bo przeszło rok. Wiedzę o kraju i jego mieszkańcach czerpałam zewsząd, szukałam wiedzy na temat: co da się zobaczyć w ciągu trzech tygodni i jak to zrobić najtaniej i bezpiecznie.

PNG to kraj trudny do zwiedzania z różnych względów: niewielkiej ilości dróg i środków transportu, zaplecza noclegowego i egzotycznej kultury mieszkańców oraz niebezpieczeństw, które przyniosła przede wszystkim cywilizacja, np. napady. Powiedziałam wszystkim: nie boję się ludzi, boję się tylko malarycznych komarzyc.

To kraj przesiąknięty duchami i magią. Ja, na szczęście, miałam swoich dobrych duchów wyprawy, byli nimi Misjonarze.

PNG – to od 16 września 1975 r. niepodległe państwo, leży w Oceanii, na drugiej co do wielkości wyspie świata i zajmuje jej wschodnią część. Terytorialnie jest większe od Polski, ale ludności ma... no właśnie, tak naprawdę, nikt nie wie, ilu jest tam mieszkańców, bo kto by ich policzył. Mówi się, że 4 - 6 milionów. Obowiązują trzy języki urzędowe, w tym pidżin, który powstał z mieszanki angielskiego, niemieckiego i języków plemiennych, nieistniejących w formie pisemnej, których doliczono się ponoć 864, czyli 1/3 wszystkich języków świata. Plemiona nie rozumieją się wzajemnie i mało kto ich rozumie, stąd pidżin. Przedziwny, opisowy i prześmieszny język. Dla znających język angielski stosunkowo łatwy do rozszyfrowania.

PNG jest zróżnicowana pod względem krajobrazu i klimatu: są tam lasy tropikalne, góry, wyspy oraz wysepki z dzikimi plażami; z góry wygląda jak nieprzenikniona zielona pustynia z pasmem gór w środku od wschodu do zachodu, poprzecinana wstążkami rzeczek i jedną olbrzymią, pozawijaną wstęgą rzeki Sepik; czasami z góry widać błyszczące blaszane daszki domków.

 

Trzytygodniową  wyprawę podzieliłam na etapy:

Pierwszy – zwiedzanie okolic największej rzeki Sepik.

Drugi – zwiedzanie miejscowości w górach Highland-u z obowiązkową obecnością na uroczystościach związanych z wrześniowym Dniem Niepodległości w Goroce (specjalnie zaprogramowany czas wyjazdu!).

 I trzeci - pobyt na jednej z okolicznych wysp.

 

...

 

Atrakcji przybywało: za około 40 zł kupiłam żywego krokodyla (czyli: puk-puk), aby po jego zabiciu (to zrobili chłopcy z wioski) i odpowiednim przyrządzeniu (to zrobili już misjonarze) wspólnie ze wszystkimi go zjeść. Atrakcją kulinarną (pożywienie to „kai-kai”) były larwy żuka zamieszkującego sagowiec, czyli: binang bilong saksak, obsmażone na „skwarki”; widziałam je wcześniej ruszające się w koszyku i miałam opory przed konsumpcją, ale... były dobre. Uwaga: dla ludzi mniej odpornych  może być bardziej tradycyjne jedzenie – red imperator to ryba oceaniczna i przysmak okolic – polecam restaurację w hotelu Windjamer w Wewak, gdzie bywają tylko miejscowi notable, hotel w stylu Domu Duchów, ale o tym będzie potem. Jest też w Wewak hotel o nazwie In Wewak, hotel za kurtyną, czyli murem, tylko dla białych. Tutaj można odreagować, mówił misjonarz.

 

...

Obowiązkowo muszę napisać o żuciu bułaju: bułaj to zielone orzeszki betelu zmieszane w buzi z wapnem ze zmielonych muszli i rafy koralowej (kambang) za pomocą specjalnej „fasolki” (daka). Żucie powoduje ślinotok i stąd częste plucie, wszędzie widać pełno takich krwistych plam. Żują wszyscy i wszędzie.

Teraz będzie o pieniądzach: walutą jest „kina” (podzielona na toja), czyli „muszla” (kiedyś płacono prawdziwymi muszlami). Dla ułatwienia można przyjąć, że wtedy jedna kina to jeden złoty polski.

Samo życie: obwiązuje zasada „pay back”, czyli rekompensaty o charakterze „pięknym za nadobne” – zabijesz na drodze psa, a nie daj Bóg, świnię, to musisz zapłacić odszkodowanie, nie ma odstępstwa, za psa ksiądz zapłacił 200 kina, w przypadku świni można stracić nawet i 1000!

Do tego rejonu nad rzekę Sepik nie przyjeżdżają, nieliczne zresztą w PNG, wycieczki. Płynęliśmy rzeką i odnogami. Jedna z nich miała nazwę Krosmeri, czyli w tłumaczeniu „wściekła wzburzona kobieta”. Czyli jaka była?

...

 

W Kanigara nie było elektryczności, ale u nas w domku świeciła jedna lampa na baterie słoneczne. Misjonarze kontaktowali się między sobą poprzez radio, a ludzie z wioski - przy użyciu garamutów (to też nazwa rodzaju drzewa), czyli bębnów, nazwałam to lokalnym telefonem komórkowym. Głos garamuta oznajmiał np. o rozpoczęciu lekcji czy Mszy w kościele - dźwięki były różne i wiadomo było, co oznaczają.

W wiosce brakowało wody, chociaż wokoło woda w rzece, więc kąpiel w „łazience” na zewnątrz aż dwa razy dziennie była zabroniona. Zresztą nie miało to sensu, bo i tak cały czas ociekałam potem przy wilgotności wynoszącej prawie 100%. Można się przyzwyczaić. Woda do wszystkiego, używana do picia i mycia, z blaszanych dachów płynęła do zbiornika. A miejscowi myli się (czyżby się myli?) w rzece.

W tym regionie nad rzeką młodych chłopców „pasowano na dorosłych” wykonując na ich skórze nacięcia imitujące skórę krokodyla. Na Sepiku panowie po inicjacji mają swój azyl w Domach Duchów zwanych Haus Tambaran; kobietom wstęp wzbroniony – chyba, że są białe i jeszcze zapłacą (około  dwa zł), tylko należy przestrzegać nakazu o zdjęciu nakrycia głowy i nie wolno nigdzie siadać. Za „bilet wstępu” dostałam w prezencie figurkę jakiegoś lokalnego ducha. Każdy ze zwiedzanych Domów Duchów jest atrakcją: liczne rzeźby, maski i inne ozdoby zadziwiają; tutejsi ludzie mają wielkie zdolności rzeźbiarskie.

 

...

 

W Goroka, w weekend poprzedzający święto niepodległości, czyli 16 września, ma co roku miejsce festiwal kolorów i dźwięków, zwany sing-sing. Na te uroczystości przyjeżdżają liczne plemiona, aby pokazać swoją kulturę: ubiór, śpiew, taniec; od kolorowych strojów, pióropuszy, ozdobnych muszelek, muzyki można było dostać zawrotu głowy. W zabawie na terenie poza miasteczkiem (wstęp – pięć kina na dzień; uwaga: nie warto kupować wstępu za sto kina!) uczestniczą wszyscy, głównie mieszkańcy PNG, przybywający zewsząd, nawet ze stolicy kraju, ale i także nieliczni turyści. Jak to opisać? Nie da się. Żadne zdjęcia, a nawet film nie odda atmosfery tamtych dni. Na koniec sing-sing i ja przebrałam się w kapelusz z mchu i spódniczkę z trawy, a zdumieni mieszkańcy wołali przyjaźnie: „brawo, meri Niugini!”, czyli o mnie: „pani-Papuaska”.

 

Uważam, że na obcym terenie trzeba zaaprobować odmienne, dziwne zwyczaje, bo to tamtejszych ludzi kultura i cywilizacja, a bez niej plemiona stałyby się martwe, bo pozbawione własnej duszy.

Ale też podam szokujący przykład, wierzę, że należy już do przeszłości: zwyczaj zabijania jednego z bliźniaków zaraz po porodzie. Zwyczaj ten wynikał z faktu, że każdy nowo narodzony człowiek miał przydzielonego swego ducha-opiekuna, stąd przyjście nas świat np. pary niemowląt powodowało, że jedno z dzieci od początku swego istnienia pozbawione było swojego „anioła stróża”. W obawie o jego przyszłość i brak szczęścia w życiu od razu jego zabijano.

Niemowlętom do trzeciego miesiąca życia nie nadaje się imienia, bo może nie przeżyć, więc po co zawracać głowę duchom…

Spróbujmy jednak zwiedzać dalej…

...

 

Kokopo – ślicznie położone nad oceanem, przejęło rolę Rabaoul. Pobyt na wyspie był wypoczynkiem: objazd okolic łódką, plażowanie, zbieranie ślicznych, ciekawych kształtów muszelek, a raczej wielkich muszli i pełen luz oraz ostatnie zakupy. Kupiłam m.in. materiał na lap-lap, czyli spódnicę, oraz kawę, bo w PNG są jej liczne plantacje. W moim uroczym Tekla Guesthouse podobno kiedyś przez trzy miesiące przebywała pewna starsza pani – Polka (jednak wszędzie nas pełno!) słynąca z tego, że bardzo dużo paliła i tak ją zapamiętali. W lokalnych restauracjach kosztowałam smakołyków, oczywiście głównie ryb, i zawierałam znajomości z innymi gośćmi – w hotelu byli sami miejscowi oraz trzech niemieckich naukowców.

Dałam się namówić na masaż w specjalnym gabinecie w Kokopo, poleconym przez Carni, było cudnie i relaksowo!

...

Na lotnisku ostatnie zdumienie: meri Niugini (Pani Papuaska) z flagą PNG wetkniętą w kręcone swe włosy na głowie! Widziałam we włosach szpilki, długopisy i agrafki, ale flaga?

Szkoda było pożegnać bardzo egzotyczny kraj z naprawdę bardzo życzliwymi ludźmi.

W moim mieszkaniu w Warszawie pokój wzbogacił się o kolekcję masek, rzeźb i innych rękodzieł, a donica z kwiatami nosi spódniczkę z trawy.

 

 

 

 

sing sing w Goroce

a oto filmiki:

sing -sing w Goroce

bottom of page